Takie czasy. Co warto wiedzieć o nielegalnych źródłach

© Fot Jaroslaw Sosinski / NAIMA FILM, OPERATOR Radek Ładczuk, PRODUCENT NAIMA FILM, REZYSER Jan Komasa,Maciej Stuhr ,

Epidemiczna izolacja zachęca do nadrabiania filmowych i serialowych zaległości. I choć przyszło nam żyć w dobie powszechnej dostępności legalnych źródeł, takich jak choćby Netflix, Player.pl czy platforma VOD.pl, to pirackie serwisy wciąż mają się dobrze, a z ich oferty korzystają rzesze użytkowników. W 2017 r. firma Deloitte oszacowała, że na piractwie polska gospodarka może tracić nawet do 3 mld złotych w skali roku. Warto mieć to na względzie zwłaszcza teraz, gdy polska kultura stoi w obliczu ogromnego zagrożenia, a artyści z niepokojem spoglądają w przyszłość.

Kto i dlaczego tworzy?

Na pierwszy rzut oka, pirackie serwisy nie różnią się za bardzo od swoich legalnych odpowiedników. Strona startowa, katalog udostępnionych materiałów, no i końcu odtwarzacz multimediów. Dobrym przykładem jest choćby niezwykle popularna strona kinomaniak.cc – przy pierwszym wejściu nie ma możliwości zorientowania się, że coś jest nie tak. Katalog filmowy z podziałem na gatunki, zaimportowane oceny z IMDb – wszystko się zgadza. Nawet zajrzenie do regulaminu nie wzbudza wątpliwości, gdyż znajdują się w nim zapisy, zachęcające użytkowników do zgłaszania naruszeń praw autorskich – zupełnie jak w legalnym serwisie. Co więc tak naprawdę odróżnia oba typy stron? Jedna kwestia – zgody autorów i honoraria dla ich twórców. A właściwie ich brak. Nie powinno być to dla nikogo zaskoczeniem, ale sprawa jest naprawdę prosta – pirackie serwisy nie płacą za udostępniane pliki, cały zysk zachowując tym samym dla siebie. Byłem autentycznie zdumiony, gdy dowiedziałem się, że droga do stworzenia pirackiej strony jest dość łatwa i wiedzie ścieżką, w której wiele pojedynczych kroków jest zgodne z prawem. Organizatorzy takich działalności korzystają z pomocy legalnie działających pośredników, takich jak dostawcy domen, serwerów czy oprogramowania, brokerów sprzedających reklamy oraz pośredników płatności zapewniających stały dopływ pieniędzy. Jak się okazuje nie trzeba też być wybitnym hakerem, aby taki serwis stworzyć. Sieć dostarcza nam gotowe szablony stron i darmowe oprogramowanie. Schody zaczynają się dopiero po starcie. Konkurencja jest naprawdę spora – polscy internauci korzystają regularnie z ponad 1200 nielegalnych serwisów! Warto też pamiętać, że mówimy tu o działaniach przestępczych, więc o stosowaniu zasad biznesowego fair-play możemy zapomnieć. Zwłaszcza, że chodzi tu o naprawdę duże pieniądze. Szacuje się, że gotówkowe przychody z rozpowszechniania treści bez zgody ich twórców lub osób uprawnionych wyniosły w 2016 r. ok. 900 mln zł. Nic więc dziwnego, że wiele osób skusi się na wybranie drogi nowoczesnego pirata. Wszak zachęca do tego brak odpowiednich przepisów i niska skuteczność walki z nielegalnymi adresami. Ale o tym za chwilę…

Kto i dlaczego korzysta?

Przyjmuje się, że struktura demograficzna użytkowników serwisów pirackich jest taka sama jak domen legalnych. Przed rozpoczęciem researchu do niniejszego tekstu, byłem przekonany, że piracenie to domena raczej ludzi młodych. Okazuje się jednak, że z uwagi na powszechną dostępność takich adresów oraz fakt, iż do korzystania z nich nie potrzeba już nadzwyczajnych umiejętności informatycznych, wiek korzystających użytkowników wzrasta. Warto także odnotować, że – jak już wyżej wspomniałem – w niektórych przypadkach bardzo trudno stwierdzić, która strona jest legalna, a która działa z naruszeniem prawa (w weryfikacji pomoże Baza Legalnych Źródeł prowadzona przez Legalną Kulturę). Większość internautów chce szybko przeczytać, obejrzeć lub posłuchać – kwestia przeczytania regulaminu czy zapoznania się ze statusem strony pozostaje na dalszym planie. „Trudno przesuwać na użytkownika obowiązek każdorazowej weryfikacji legalności konsumowanych treści, co dla wielu z nich jest zwyczajnie niemożliwe przez brak specjalistycznej wiedzy i doświadczenia na rynku licencyjnym. Natomiast taki obowiązek powinny mieć zarówno firmy internetowe handlujące z piratami, jak i organy państwa. Tymczasem 99% pirackich serwisów narusza już choćby Ustawę o świadczeniu usług drogą elektroniczną przez niepodawanie danych kontaktowych, co jest radośnie przez wszystkich ignorowane” – mówi Marcin Przasnyski, ekspert z zakresu ochrony własności intelektualnej w internecie. Jak widać, brak odpowiednich przepisów oraz – przede wszystkim – brak kultury korzystania z legalnych źródeł, składają się na obraz polskich użytkowników takich treści. Co ciekawe, mamy też sporą grupę korzystającą zarówno z legalnych jak i nielegalnych stron. Jak to wytłumaczyć? Użytkownicy legalnych platform bywają sfrustrowani faktem, że pomimo wydawania sporych kwot na miesięczne abonamenty nie mogą znaleźć tam w legalny sposób wielu filmów czy seriali, które w danej chwili są popularne lub z jakiegoś powodu jest o nich głośno w sieci. Dlatego często sięgają po pirackie kopie poszukiwanych tytułów, nie zastanawiając się za bardzo jaką szkodę wyrządzają. Należy także pamiętać, że najpopularniejszy multimedialny serwis na świecie – YouTube – również ma problemy z egzekwowaniem praw twórców. To nich spoczywa obowiązek monitorowania i ewentualnego zgłaszania naruszeń. Wiąże się to z dość żmudną drogą poprzez internetowe formularze oraz oświadczenia. Dodatkowo w takich sytuacjach wymagane jest podanie całego zestawu danych osobowych, co przez niektórych prawników uznawane jest za naruszenie zasady minimalizacji wynikającej np. z RODO. Czy ciężar jest tu sprawiedliwie rozłożony?  Moim zdaniem nie, zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że jest to jedyna droga do zdjęcia bezprawnie rozpowszechnionego materiału.

Kto i jak walczy?

O Polsce mówi się, że „nie buduje troski o intelektualny kapitał”. To fakt. Użytkowników nielegalnych serwisów nie obchodzą twórcy. Interesuje ich wyłącznie szybka konsumpcja treści. No cóż, takie czasy. Polska znajduje się również na czarnej liście krajów sprzyjającym piractwu. Ma to swoje realne skutki, zwłaszcza gdy spojrzymy na kwestię artystycznego inwestowania w tej szerokości geograficznej. Duzi producenci i ich wieloliczbowe budżety słusznie omijają środowiska, w których nie dość, że nie ma pewności zarobku, to jeszcze istnieje realne zagrożenie kradzieży zysków. Niestety, główny oręż do walki z tym zjawiskiem, czyli uregulowania prawne dające możliwości blokowania pirackich domen, nie zostały u nas wprowadzone. Przypomnijmy, że Polska jest nadal członkiem UE i powinna wdrożyć konieczne narzędzia, takie jak art. 8 ust. 3 Dyrektywy o w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym, zgodnie z którym „Państwa Członkowskie zapewnią, aby podmioty praw autorskich mogły wnioskować o wydanie nakazu przeciwko pośrednikom, których usługi są wykorzystywane przez stronę trzecią w celu naruszenia praw autorskich lub pokrewnych.” Nie trzeba być prawnikiem, aby zdać sobie sprawę z tego, że jest to zdecydowanie najskuteczniejszy, a przy tym szybki i niedrogi sposób na ochronę praw twórców i innych uprawnionych osób i podmiotów. To właściciele praw są na froncie walk z internetowymi piratami, a ich działania polegają na równoczesnym monitorowaniu sieci, wyłapywaniu i zgłaszaniu nielegalnych treści oraz na zbieraniu informacji, które służą następnie jako materiał dowodowy w sprawach przeciwko operatorom bezprawnych serwisów. Na szczęście ich działania przynoszą skutki, gdyż w Polsce zamyka się kilkadziesiąt takich stron rocznie.

Obecnie kraje członkowskie Unii Europejskiej muszą poradzić sobie z wdrożeniem nowelizacji wspólnotowego prawa autorskiego. Dyrektywa wywołała w zeszłym roku ogromne kontrowersje, podlane fałszywym przekonaniem o rzekomym ograniczaniu wolności w internecie jako jej głównej intencji. Przypomnę tylko, że nowe prawo nakłada na właścicieli platform obowiązek uzyskania licencji na wszystkie udostępniane treści, wliczając te wrzucane przez użytkowników. Pomoże to zakończyć erę nic nieznaczących i nieweryfikowalnych oświadczeń o posiadaniu praw do upload’owanych materiałów – tak jak w tej chwili odbywa się to choćby na platformie YouTube, cda.pl czy chomikuj.pl. Odpowiednią licencję będzie musiała uzyskać sama strona, a bez niej nie będzie ich mogła publicznie udostępniać. Należy także pamiętać, że aby istnieć, serwisy pirackie muszą generować zyski – w innym wypadku, ich prowadzenie po prostu nie opłaca. Internet zarabia głównie na reklamach, więc odcięcie piratom tego źródła dochodu może być kolejną skuteczną bronią w walce z nielegalnie rozpowszechnianymi treściami. I tu znów potrzeba jasnych przepisów oraz dobrej woli dużych graczy takich jak np. Google, który czasami odmawia stronom i serwisom zaangażowanym w piractwo dostępu do swojej oferty reklamowej.

Jestem prawie pewny, że złota era wirtualnego piractwa przeszła już do historii. Znakiem czasów mogą być Chiny, które świetnie radzą sobie w walce z tym zjawiskiem. Oczywiście główną rolę odgrywają tu pieniądze, gdyż chodzi o to, aby Państwo Środka było uznawane za poważnego partnera dla amerykańskich nadawców telewizyjnych czy producentów filmowych. Takie czasy…

Za pomoc w tworzeniu tekstu dziękuję Marcinowi Przasnyskiemu – dyrektorowi APP Global Ltd., działającemu na rzecz ochrony własności intelektualnej na arenie międzynarodowej.

Paweł Kowalewicz, prawnik w Fundacji Legalna Kultura

Publikacja powstała w ramach Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Fundacja Legalna Kultura buduje wspólnotę twórców i odbiorcówkultury poprzez promowanie idei korzystania z legalnych źródeł – wartości i postaw ważnych dla wszystkich użytkowników kultury w cyfrowej rzeczywistości.

Poprzedni artykułTo miała być zupełnie inna podróż … minęło 3651 dni. Czy wreszcie odzyskamy wrak?
Następny artykułZa nami kolejny dzień walki z koronawirusem
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze