W naszym stałym cyklu „od lewego do prawego” tradycyjnie zadajemy pytania lokalnym politykom z różnej strony sceny politycznej na ten sam temat. Tym razem spytaliśmy o najnowszy pomysł partii RAZEM, który we wrześniu pojawi się w Sejmie. Czy Polacy powinni pracować krócej i zarabiać więcej? Poniżej odpowiedzi Stefana Rembelskiego, Kukiz’15.
Partia RAZEM chce wdrożyć skrócenie tygodniowego czasu pracy dla umów o pracę. Wg. jej pomysłu zamiast 40 godzin tygodniowo, powinniśmy pracować tylko 35 godzin tygodniowo. Dzień pracy miałby zatem nie 8 godzin, tylko 7 godzin pracy. Jak to połączyć z pomysłem podwyżek pensji minimalnych w 2023 roku jakie z kolei proponuje partia rządząca.
Pytania brzmiały:
1) Czy polska gospodarka w czasie zbliżającego się kryzysu gospodarczego jest gotowa na krótszy tydzień pracy. Zamiast dotychczasowych 40 godzin tygodniowo w przypadku umów o pracę na pełen etat, w propozycji partii RAZEM znajduje się 35 godzin tygodniowo. Czy w Sejmie poparłby Pan takie rozwiązanie lub postulował inne rozwiązanie?
2)Partia rządząca od 2023 roku wprowadzi dwukrotną podwyżkę pensji minimalnej. Będzie to wzrost aż o 590 złotych (20% więcej wynagrodzenia) w porównaniu do 2022 roku. Czy to dobre rozwiązanie?
Pomysł partii RAZEM to promocja aspołecznej postawy, że można dostać więcej pieniędzy za mniej wykonanej pracy. Dobrobyt bierze się z ciężkiej pracy całych pokoleń
Partia RAZEM – skrajna lewica więc i poglądy ma skrajne. To tylko jeden z jej fikołków ideologicznych, którego celem jest sprowadzenie na manowce Polski w wymiarze gospodarczym, ekonomicznym i społecznym. To promocja aspołecznej postawy, że można dostać więcej pieniędzy za mniej wykonanej pracy. Tak myślą zazwyczaj nygusy unikający pracy, że nie wspomnę o założeniu własnej firmy, tworzeniu miejsc pracy i zatrudnieniu pracowników. Sam szef tej partii Adrian Zandberg też nie pokalał się działalnością gospodarczą w pełnym wymiarze z zatrudnieniem pracowników z 35 godzinnym tygodniem pracy. Cała kariera zawodowa to etacik w budżetówce i studiowanie historii ruchu robotniczego – ekspert teoretyczny. Przed odpaleniem tej głupawki mogliby się przyjrzeć francuskiemu „fenomenowi” 35 godzinnego tygodnia pracydług publiczny około 150% PKB, a na spłatę odsetek od długu rząd zaciąga kolejne zobowiązania, których Francuzi pracujący 35 godzin nie są w stanie spłacić. Jaki będzie tego finał? Poleje się krew na ulicach lub bankructwo Francji jako państwa. Dobrobyt nie bierze się z nygusowania i socjalu, ale z ciężkiej pracy całych pokoleń
Stary bolszewicki cyniczny chwyt wyborczy. Na takich pomysłach niestety tracą najsłabsi…
Wybory zbliżają się dużymi krokami więc nie powinien nas dziwić nagły wzrost produkcji kiełbasy wyborczej i gruszek na wierzbie. Stary bolszewicki cyniczny chwyt wyborczy – a po nas to i choćby potop lub jak mówił mistrz Donald 12 lat temu, a po wyborach to paliwo może być po 7 złotych za litr. Jak widać czas biegnie, a bajer jest ciągle ten sam- fałszywy i bezwzględny. Jeżeli możliwa jest podwyżka dwukrotna pensji minimalnej, to może też jest możliwa czterokrotna lub comiesięczna? Tak już kiedyś było w latach osiemdziesiątych, że na początku roku średnie pensje wynosiły kilka tysięcy złotych, pod koniec roku to było już kilkadziesiąt tysięcy, a za następne dwa, trzy lata pensje wynosiły już miliony. To ścieżka na manowce. Dramat zawsze zaczyna się wtedy gdy tzw. władza chce uszczęśliwić elektorat i włącza ręczne sterowanie. Efekty można łatwo przewidzieć – bankructwa małych firm, wzrost szarej strefy, wzrost inflacji i stóp procentowych, rozchwiany rynek i gospodarka. Dla bogatych, nowoczesnych technologicznie firm płaca minimalna nie ma żadnego znaczenia bo płace w tych firmach są kilkukrotnie większe od minimalnej. Dla mikro i małych firm tak szybki wzrost płacy minimalnej bardzo często oznacza koniec działalności gospodarczej. Tutaj najlepszym rozwiązaniem jest wolnorynkowa gra popytu i podaży. Te relacje są zmienne i zróżnicowane w zależności od miejsca zamieszkania- wieś, miasto, aglomeracja czy region kraju. Koszty życia i mieszkania są różne – inne są w Rychlikach, inne w Elblągu a jeszcze inne w Trójmieście, Warszawie czy w Krakowie. Najbardziej przykre i okrutne jest to, że za tą odgrzewaną kiełbasę wyborczą zapłacą najwięcej najsłabsi. Dla kogoś kto zarabia np. 15000 zł, inflacja 16% wyciąga z kieszeni 2400 zł i da się to przeżyć. Ale dla osoby zarabiającej 3500 zł, 16% inflacji oznacza utratę 560 złotych i to już bardzo boli, bo stajemy przed wyborem na czym zaoszczędzić – na jedzeniu, na lekach, na ogrzewaniu i ciepłej wodzie. To są dylematy egzystencjonalne, które dla żadnej władzy pseudo dobrodziei nigdy nie miały znaczenia, nie powodowały odruchu serca- o sumieniu nie wspomnę bo jej to nie dotyczy.
Stefan Rembelski, Kukiz’15