Ratuje koty. Pomaga im w powrocie do zdrowia, szuka swoim podopiecznym odpowiedzialnych opiekunów, stara się zapobiegać bezdomności zwierząt na szeroką skalę, a także jest koordynatorką Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. Pani Marlena Pindras kocha zwierzęta i każdego dnia stara się poprawić ich los. I choć nie jest to łatwe zajęcie, bohaterka kolejnego odcinka Twarzy Pomagania nie ustaje w swoich działaniach.
Pani Marlena nie ukrywa, że pomoc zwierzętom to bardzo angażujące zadanie. Miałam okazję się o tym przekonać, gdy próbowałyśmy znaleźć termin na naszą rozmowę.
– Właśnie jadę pomóc kociakom, którym dosłownie wypływają oczy, czy możemy to przełożyć? – zapytała mnie zaaferowana rozmówczyni i dodała, że możemy pogadać następnego dnia, pomiędzy końcem jej dnia pracy a wizytą u weterynarza, który ma przeprowadzić operację u jednego z tymczasów.
W końcu udało nam się znaleźć odpowiednią porę. Rozmawiamy wieczorem i wymieniamy się informacjami na temat zwierząt. Pani Marlena mówi mi, że jej zdaniem wokół kotów narosło sporo mitów.
– Studiowałam psychologię i psychologię zwierząt. Podczas tych drugich studiów nie mogłam zgodzić się z wykładowcą, kiedy stwierdził, że koty mają naturę samotników, że nie potrzebują swojego wzajemnego towarzystwa. A ja na co dzień obserwuję coś zupełnie odmiennego i uważam, że koty są bardzo społecznymi stworzeniami. Uwielbiają towarzystwo innych kotów, psów i ludzi, oczywiście, jeśli w porę zostały z nimi zsocjalizowane.
Marlena Pindras jest koordynatorką Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. To działająca w Trójmieście, małym Trójmieście Kaszubskim i okolicach organizacja, która codziennie ratuje bezdomne i dziko żyjące koty.
– Naszą wizytówką jest trwająca od 2009 roku akcja „Ratujmy koty z gdyńskich stoczni”, dzięki której objęłyśmy opieką kilkaset kotów na terenach dawnych Stoczni Gdynia oraz Stoczni Nauta. Pomagamy też mniejszym stadom tych zwierząt – wyjaśnia moja rozmówczyni. Pod opieką PKDT stale znajduje się ponad 350 kotów wolno bytujących. – Reagując na nowe zgłoszenia skupiamy się przede wszystkim na zmniejszeniu populacji tych zwierząt poprzez wyłapywanie ich na zabiegi kastracji. Dobrostan tych stad jest różny. Czasem koty są zdrowe, wystarczy je wykastrować, mają karmiciela, mają gdzie spać, ale często zdarzają się przypadki trudne, żeby nie napisać – drastyczne – wyjaśnia.
Jedna z takich sytuacji zdarzyła się kilka dni temu, właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy próbowałyśmy umówić się na rozmowę.
– Sytuację zgłosiła jedna z mieszkanek, która jadąc do pracy rowerem, zauważyła kotkę z przyklejonym liściem. To ją zastanowiło, wiedziała bowiem, że koty to bardzo czyste zwierzęta, które często się myją. Gdy ta pani wracała z pracy, ponownie zobaczyła tego kota. Przez cały czas miał na sobie liść – opowiada moja rozmówczyni.
Kobieta zainteresowała się losem kota i o sytuacji powiadomiła schronisko, które przyjechało na miejsce. Okazało się, że to kotka, która rzeczywiście jest chora. Została zabrana przez pracowników schroniska. Ale to nie był koniec dramatu zwierząt, zamieszkujących tę okolicę. – Osoba, która zadbała o pomoc dla chorej kotki zauważyła, że na tym podwórku są także inne koty potrzebujące pomocy. O sytuacji zawiadomiła Pomorski Koci Dom Tymczasowy.
Pani Marlena na prośbę zgłaszającej pojechała na miejsce. Miała wyłapać koty i zawieźć je do weterynarza, aby mógł przeprowadzić zabieg kastracji. Nie spodziewała się jednak, że jest aż tak źle.
– Na miejscu już wykociły się trzy kotki. Zauważono tam trzy kocięta z zaropiałymi oczami, a pod blokiem chodziły co najmniej jeszcze dwa oswojone chore koty. Nie umiałam zostawić ich bez pomocy, chociaż nie mamy już miejsca na nowe zwierzęta, bo nasze domy tymczasowe są przepełnione, ustawicznie mamy ponad u siebie ponad setkę kotów na „tymczasie” – tłumaczy moja rozmówczyni i wyjaśnia, że poprosiła o pomoc jeden z tzw. zewnętrznych domów tymczasowych. – To taki awaryjny dom tymczasowy, który jest prowadzony przez osobę nie będącą wolontariuszem fundacji. Iwona, dziewczyna, która go prowadzi, pomogła mi już raz, więc zadzwoniłam do niej i zapytałam, czy mogę u niej zostawić „na przeczekanie” trzy kocięta. Zgodziła się.
Ale to wcale nie był koniec tej historii.
– Już na miejscu rozłożyłam klatkę. Szukałam kociąt w trawie i na podwórku. Patrzę: do klatki wchodzi jedno kocię, drugie i trzecie. A później kolejne i jeszcze jedno. Patrzyłam na to zdezorientowana. Dom tymczasowy zrobił mi olbrzymią przysługę, zgadzając się na trzy kocięta. Ale co zrobię z pozostałą dwójką? – Pani Marlena mówi, że gorączkowo się nad tym zastanawiała, gdy wydarzyło się coś jeszcze… – Już stamtąd odjechałam, pojechałam z piątką chorych kociąt do weterynarza i w poczekalni dostałam telefon od Pauliny – osoby zgłaszającej, że pojawiły się trzy kolejne kocięta. Jak się okazało, to właśnie po nie pierwotnie tam jechałam. – W rezultacie Iwona zgodziła się na pięć kociąt, co było nie lada wyczynem. Sama ma małe mieszkanie trzy własne koty i psa! Paulina pomogła nam z opieką nad kociętami i wspólnie znalazłyśmy im domy – mówi moja rozmówczyni i podkreśla, że był to ostatni moment na ratunek dla tych zwierząt. – Gdyby nie to, że zabraliśmy je do weterynarza, gdzie podano im antybiotyki i inne potrzebne leki, dziś prawdopodobnie nie miałby już oczu. Jesteśmy w trakcie organizacji pomocy i szukania domów dla pozostałych kociąt i kotów z tego podwórka.
Takich sytuacji jest cała masa, a można byłoby uniknąć ich w prosty sposób.
– Uważam, że kluczem do sukcesu jest edukowanie ludzi w zakresie kastracji zwierząt, przede wszystkim tych, które mają swoich właścicieli oraz propagowanie i wdrażanie tego rozwiązania w gminach. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zapobiec bezdomności, a także wszystkim jej następstwom: cierpieniu zwierząt, chorobom, nieszczęśliwym wypadkom, a także niekiedy celowym działaniom. Mam świadomość, że nie pomogę wszystkim potrzebującym zwierzakom, ale każdy ruch w kierunku zapobiegania ich bezdomności ma olbrzymie znaczenie w tej materii i napawa mnie niesamowitą dumą, tak jak coroczna wygrana w Budżecie Obywatelskim Rumi z projektem kastracji zwierząt, czy zdobycie rekordowej liczby głosów. To pokazuje, że mieszkańcy też chcą takich rozwiązań – podkreśla pani Marlena.
Organizacje pomagające zwierzętom zmagają się na co dzień z wieloma problemami, Pomorski Koci Dom Tymczasowy nie jest w tym odosobniony.
– Mamy niewielu nowych wolontariuszy, część osób przychodzi do nas tylko na chwilę, ja to nazywam słomianym zapałem – mówi nasza rozmówczyni. – Nie będę ukrywać, że sporym problemem są także pieniądze, a raczej ich brak. Nas także dotyka inflacja i podwyżki, płacimy więcej za karmę, żwirek, akcesoria dla kotów, czy wizyty w lecznicach, bo weterynarze również podnieśli ceny usług. Wpłaty od prywatnych darczyńców też są niższe – mówi pani Marlena i dodaje, że obawia się nowych przepisów podnoszących kwotę wolną od podatku. – To wiąże się z przekazaniem jednego procenta na dowolny cel charytatywny. Organizacje takie jak nasza mogą na tym sporo stracić, ale staramy się być dobrej myśli.
Każda gmina co rocznie uchwala program opieki nad zwierzętami bezdomnymi i zapobiegania bezdomności zwierząt.
– Uważam, że w tych zapisach priorytetem powinny być kastracje i czipowanie zwierząt. Z jednej strony trzeba naciskać na odpowiednie zapisy prawne m.in. w miastach i gminach, a z drugiej samemu tworzyć projekty w budżetach obywatelskich miast, czy budżetach sołeckich wsi. Każdy z nas może to zrobić, pamiętajmy, że możemy mieć wpływ na wydatkowanie pieniędzy z budżetów – zachęca Marlena Pindras.
Pani Marlena nie ukrywa, że olbrzymią pomocą są osoby, które decydują się na zostanie domem tymczasowym dla kotów. – To dzięki nim jest przestrzeń na pomoc kolejnym kotom. Zachęcam każdą osobę, która ma warunki i odrobinę chęci do tego, aby została „tymczasem”. To nie zobowiązuje nikogo do zatrzymania kota na stałe, choć i takie sytuacje się zdarzają – mówi ze śmiechem Pani Marlena. – Jesteśmy w stanie pomóc, przeszkolić każdą osobę, która zdecyduje się nas w ten sposób wesprzeć. Potrzebna jest opieka, odrobina ciepła i sympatii dla tych biednych, porzuconych kotów.
Skąd u pani Marleny taka ogromna miłość do kotów?
– W naszym domu zawsze były zwierzęta, moi rodzice zawsze też pomagali potrzebującym i chorym psom, kotom, czy ptakom. Pamiętam, że pewnego razu udało nam się nawet uratować łabędzia, którego znaleźliśmy na drodze – wyjaśnia kobieta i dodaje, że pierwszymi uratowanymi przez nią samą zwierzętami wcale nie były koty. – Pamiętam, jak spędzałam czas z przyjaciółką. W trakcie rozmowy powiedziała mi, że w miejscowości, z której pochodzi oszczeniła się suczka. Dwa szczenięta były w typie rasy, wyglądały jak małe husky, cztery kolejne – zupełnie nie. I wie pani, co mieszkańcy chcieli zrobić? Te dwa „husky” zostawić, a ich rodzeństwo, które nie miało tyle „szczęścia” w tej genetycznej loterii, zabić – pani Marlena robi przerwę i po chwili kontynuuje. – Poczekałyśmy na moją siostrę i pojechałyśmy po te psy. Wracałyśmy samochodem z całą siódemką, z suczką i sześciorgiem młodych i zastanawiałyśmy się, co dalej.
Pani Marlena wyjaśnia, że zadecydowały o zawiezieniu psów do schroniska. Tam streściły ich historię.
– Dotarłyśmy do tego schroniska i miałyśmy zostawić tam psy. Przeszłyśmy się alejkami i to był widok, którego do dziś nie mogę wymazać z pamięci. Taki widok, który do tej pory sprawia, że mam łzy w oczach – zamyśla się moja rozmówczyni. – Wie pani, co było w tym wszystkim najgorsze? Ten brak nadziei. Te psy były zadbane, nakarmione. Ale były też zrezygnowane. I spragnione kontaktu z człowiekiem. Gdy odchodziłyśmy od boksów, one odchodziły zrezygnowane, smutne i zupełnie pozbawione nadziei. Postanowiłam, że nie skażę tej „naszej” siódemki na taki los.
Pani Marlena postanowiła na własną rękę poszukać nowych opiekunów dla szczeniąt i ich matki. Udało się, ale kobieta na tym nie poprzestała.
– Znalazłam nowe domy dla wszystkich szczeniąt, które były w tamtym czasie w tym schronisku i wszystkich pozostałych w województwie pomorskim – wyjaśnia z dumą.
I chociaż takie chwile napawają olbrzymią radością, pomaganie zwierzętom nie jest łatwe. Wręcz przeciwnie, to zajęcie dla osób zdeterminowanych, pełnych empatii i wrażliwości, a jednocześnie silnych, bo sytuacje, z którymi borykają się wolontariusze bywają traumatyczne.
– To często jest trudny, wręcz brzydki widok. Chore i zaniedbane, a nierzadko skrzywdzone zwierzęta. Ale satysfakcja i świadomość, że uratowało się czyjeś życie jest nie do podrobienia – mówi pani Marlena.
Wydawać by się mogło, że taka pomoc spotyka się tylko z życzliwymi komentarzami. Jak się jednak okazuje, nie zawsze.
– Staramy się walczyć ze stereotypami, że kociary to starsze samotne kobiety, które dokarmiają koty, bo nie mają lepszego zajęcia. Wśród nas jest wiele młodych, wykształconych osób, które oprócz wolontariatu spełniają się zawodowo, czy wychowują dzieci – śmieje się pani Marlena.
Ona sama oprócz pomocy kotom i koordynowania działalności Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego, prowadzi wraz ze swoją siostrą Dom Seniora „W Dolinie Zagórzanki” w Rumi, a także jest pełnomocnikiem burmistrza Rumi ds. zwierząt.
Nasza rozmówczyni zachęca do odwiedzenia strony internetowej Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego i zapoznania się z historiami podopiecznych.
– Można poznać nasze zwierzaki, można znaleźć nowego najlepszego przyjaciela. Jeśli ktoś nie może zabrać kota do domu, może także zaadoptować swojego ulubieńca wirtualnie. Teraz szczególnej pomocy potrzebuje nasz stoczniowy burasek – Bosman – mówi Marlena Pindras.
Podopiecznych PKDT można znaleźć na stronie https://pkdt.pl/, a także na facebookowym profilu organizacji.
Cykl „Twarze pomagania” powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności
Agata Gołąbek- Polus
fot. Dawid Linkowski