Nazywa się Joanna Bogusławska, ale pisze pod pseudonimem Agatha Rae, gdyż przygodę z literaturą zaczynała na rynku anglojęzycznym. Bliskie są jej gatunki, takie jak fantasy czy horror, a także literatura młodzieżowa. Właśnie ukazała się jej pierwsza książka non-fiction, która opowiada o pracy.
Od czwartego roku życia jest związana z Gdynią. Tu mieszka i pracuje. I to w kilku zawodach. To właśnie różnym profesjom i osobom, które je wykonują, poświęciła swoją pierwszą książkę z gatunku literatury faktu – „Polki i Polacy w pracy”. Publikacja ma walor edukacyjny.
– Ta książka powinna być dostępna w każdej szkolnej bibliotece. Skala pomocy, jaką dzięki niej mogą otrzymać młodzi ludzie, jest ogromna. W końcu bowiem pojawia się pozycja, dzięki której mają oni szansę zapoznać się z wieloma profesjami, ale nie poprzez niewiele mówiące abstrakcyjne opisy, tylko prawdziwe, szczere i pasjonujące historie ludzi z krwi i kości. Otrzymają tym samym wsparcie umożliwiające podjęcie własnego, świadomego wyboru życiowych ścieżek – pisze o książce Przemek Staroń, psycholog, trener, wykładowca, autor książek, Nauczyciel Roku 2018.
Rozmowa z autorką
Skąd się wzięła Agatha Rae?
Agatha Rae (Joanna Bogusławska): – Moje pisanie zaczęło się od „Czystej krwi”, serialu HBO, którego fanką byłam lata temu. Bardzo się w niego wciągnęłam i dołączyłam do fanowskiego forum prowadzonego przez międzynarodową ekipę. Udzielałam się tam dosyć prężnie. W pewnym momencie zaproponowano mi, żebym zaczęła pisać streszczenia odcinków czy recenzje innych filmów na fanowską stronę jednego z aktorów, który grał w serialu. Zaczęłam regularnie publikować tam swoje teksty. To się zaczęło kręcić, ludzie czekali na moje kolejne wpisy, które angażowały naszą społeczność. Mniej więcej w tym czasie jedna z koleżanek z forum znalazła wydawcę, który chciał opublikować jej książkę. Ja właśnie napisałam opowiadanie i wysłałam je temu wydawcy, bo szukał tekstów do antologii. Tekst odrzucono, bo uznano, że jego treść jest zbyt „ściśnięta”, że z tego materiału można zrobić pełnowymiarową powieść. Rok później wysłałam rozbudowany tekst i wydawca postanowił opublikować moją powieść. Musiałam jednak wymyślić sobie pseudonim – chodziło o to, żeby imię na okładce brzmiało swojsko dla anglojęzycznych odbiorców. Wymyśliłam więc Agathę Rae – imię po Agacie Christie, bo dawno temu czytałam jej książki wręcz hurtowo, a nazwisko zapożyczyłam – za jej zgodą – od koleżanki z forum, która pomagała mi robić research do książki. Moja pierwsza powieść nosiła tytuł „Oenone”. To książka z gatunku lekkiej fantastyki. Pisząc ją, czerpałam trochę z mitologii greckiej. Akcja powieści toczy się w Bostonie.
„Polki i Polacy w pracy” to Twoja pierwsza książka z gatunku literatury faktu.
– Tak, pierwszy raz zanurzyłam się w literaturę non-fiction. Wydawca, dla którego wcześniej przetłumaczyłam dwie książki, zaproponował mi realizację projektu polegającego na rozmowie z ludźmi o ich zawodach. Chodziło o to, aby dowiedzieć się, jak ich praca wygląda od kuchni. Musiałam dać sobie trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić. Miałam pełną świadomość, że nie pisałam jeszcze niczego w tym stylu, a wywiady to nie jest łatwa sprawa. Musiałam wymyślić strategię, zdecydować, kogo chciałabym przepytać i jakie mam możliwości dotarcia do ludzi. W końcu stwierdziłam, że to nieskończenie wiele historii, żargonu, ciekawostek. Zaczęło mnie to wciągać i się zgodziłam.
Czemu wydawca zamówił akurat taką książkę?
– Przede wszystkim dlatego, że nie ma takiej drugiej książki na rynku. Są pozycje związane z tematyką zawodu, czy rynku pracy, ale to jest książka, która oddaje głos moim bohaterom. Ona jest napisana w ten sposób, że nie ma w niej pytań, chciałam, żeby czytelniczki i czytelnicy mieli wrażenie, że moi rozmówcy rozmawiają bezpośrednio z nimi. Nie stawiam też w książce żadnej tezy, że rynek pracy jest dobry czy zły, nie jest też tak, że wszystkie przytoczone w niej historie to, same spektakularne kariery. Chodziło o to, żeby zachować realia, pokazać moich rozmówców w ich zawodowym środowisku i zaprosić odbiorców książki do przyjrzenia się bliżej temu, czym się zajmują.
Do kogo zatem jest skierowana ta książka?
– Do wszystkich, którzy są otwarci i ciekawi ludzi. To autoportret Polek i Polaków w pracy. Z jednej strony jest to obiektywne pokazanie zawodów, z procedurami, zasadami, rutyną, jaka im towarzyszy a z drugiej te historie są subiektywne, bo każdy ma własne doświadczenia i o nich opowiada, więc jej walor edukacyjny jest, jak sądzę, duży. Ta książka przełamuje wiele zawodowych stereotypów. Kamil Hajduk, który prowadził moje spotkanie autorskie w Tychach, powiedział, że „Polki i Polacy w pracy” pokazują, że w pewien sposób jesteśmy wręcz oszukiwani, bo oglądając filmy, czy śledząc seriale mamy popkulturowe pojęcie o tym jak wygląda na przykład praca policjantów, czy strażaków, a tutaj wychodzi ktoś, kto mówi, że to wcale tak nie jest, jak pokazują w telewizji. Na pewno w mojej książce kilka zawodów ulega swoistej deromantyzacji, co również podpięłabym pod obalanie stereotypów. „Polki i Polacy w pracy” są też ciekawą lekturą dla wszystkich, którzy szukają dla siebie zawodowej drogi, bo moi rozmówcy opowiadają o tym jak wpadli na taki lub inny pomysł na siebie, albo jaka była ich ścieżka, by dojść do takiego etapu kariery, w jakim są w tej chwili.
Zaskoczył mnie styl, bo po pisarce spodziewałem się barwnych opisów pracowni, miejsc pracy, postaci. Nie kusiła Cię literacka narracja?
– Nie. Moim założeniem było, żeby wszyscy rozmówcy opowiadali tylko o swojej pracy, nie chciałam tego zakłócać niczym pobocznym.
Ale oddając głos rozmówcom, zadawałaś pytania, a nie włączałaś dyktafon, mówiąc – proszę opowiedzieć o swojej pracy.
– Oczywiście, ile mogłam, to się przygotowywałam, wgryzałam w specyfikę zawodu, żeby chociaż liznąć temat i wiedzieć, o co zapytać. Byli tacy rozmówcy, którzy dużo opowiadali, inni byli nieegzaltowani, mniej wylewni, więc trzeba było trochę ich pozachęcać, podpytać, powyciągać od nich informacje.
Czy wszyscy, do których zwracałaś się z prośbą o rozmowę, zgadzali się?
– Nie. Rymarz, który występuje w książce, jest czwartą osobą wykonującą ten zawód, do której podeszłam. Trzech wcześniej odmówiło i myślałam, że już nic z tego nie będzie. Zależało mi na rozmowie z kontrolerem lotów, ale nie udało mi się do żadnego dotrzeć. Był też pomysł na patologa i byliśmy już praktycznie umówieni, ale ta osoba się rozchorowała, a książkę trzeba już było oddać do redakcji, więc niestety nic z tego nie wyszło.
A jaki był klucz doboru zawodów?
– Nie miałam przez wydawcę narzuconych zawodów, z kim mam lub nie mam rozmawiać. Wyznaczyliśmy tylko kategorie, w jakich szukać zawodów: zawody rzemieślnicze z jednej strony i zawody nowoczesne związane z globalizacją, internetem i korporacjami z drugiej. Zawody zupełnie nowe, ludzie, którzy wymyślili dla siebie zawody, jak np. kanadystka, czy ekoedukatorka i takie, które znamy, ale wykonywane w trochę inny, niesztampowy, może wręcz niszowy sposób np. edukator matematyki czy psycholożka bariatryczna. Pod kątem tych założeń szukałam rozmówców.
Patrząc na rynek pracy, jakimi zawodami warto się zainteresować z pragmatycznego punktu widzenia?
– Myślę, że w dużej mierze to powinno wynikać z indywidualnych zdolności, żeby nie dusić się wykonując pracę, której się do końca nie czuje. Nie chodzi mi o górnolotne sformułowania, że ktoś kto pracując realizuje swoją pasję, nie pracuje ani jednego dnia w życiu – nie o to chodzi, bo różnie bywa i nie każda praca musi być od razu pasją. Ale myślę, że zdolności techniczne, manualne, rzemieślnicze, czy matematyczno-informatyczne pozwalają na obecnym rynku pracy lepiej się rozwijać, poszukiwać nowych zadań, czy zmieniać częściej pracę. Tak to zaobserwowałam w porównaniu z zawodami stricte humanistycznymi, aczkolwiek humaniści mają to do siebie, że potrafią sobie wymyślić, co będą robić i może im się to świetnie udawać, właśnie z tego powodu, że jest im na rynku potencjalnie trudniej znaleźć pracę w standardowym zawodzie, jak na ich umiejętności.
Jakiej rozmowy na pewno nie zapomnisz i dlaczego?
– Sporo było takich rozmów. Na pewno ogromne wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z pielęgniarką anestezjologiczną, która pracuje w zawodzie od ponad 30 lat. Bardzo podoba mi się to, że pomimo tylu lat pracy, nadal podchodzi do pacjentów indywidualnie, pięknie o nich mówi, pamięta ich, odchorowuje to, co poszło nie tak. Cieszę, że udało mi się porozmawiać z hokeistą, bo uwielbiam tę dyscyplinę sportu i dowiedziałam się, jak ona od kuchni wygląda. Również wielka radość, że Kasia Tubylewicz zgodziła się porozmawiać. Chodziło mi o to, żeby pokazać ją jako tłumaczkę, bo ja sama najpierw zetknęłam się z jej tłumaczeniami, które są doskonałe, a dopiero później odkryłam ją jako autorkę. Wreszcie, ciekawa rozmowa z parlamentarzystką. Barbara Nowacka opowiada, że praca polityczki polega przede wszystkim na pracy w terenie i rozmowach z ludźmi, a Sejm to niemalże kropla w całym morzu spraw i działań do wykonania. Chcieliśmy też z wydawcą pokazać osoby, które wykonują więcej niż jeden zawód, bo to wcale nie jest sytuacja niecodzienna. Czasami wynika to z tego, że trzeba spiąć budżet a przy jednej wykonywanej pracy to się nie udaje, i takie przypadki też są w książce, ale czasami człowiek ma tyle pasji, że wyzbywa się limitów i po prostu robi to, co chce, co czuje, w czym się spełnia. Przykładem jest Michał Miegoń, który pojawia się w książce dwa razy – najpierw jako producent muzyczny, a w innym rozdziale jako przewodnik turystyczny.
Ty też wykonujesz więcej niż jeden zawód.
– Z wykształcenia jestem anglistką i przez kilkanaście lat pracowałam jako lektorka w szkołach językowych, na uczelniach, w firmach, ale w końcu poczułam, że się wypalam. Obecnie pracuję w księgarni, więc mam teraz do czynienia z książkami niemal na każdym etapie ich powstawania. Zdarza mi się je i pisać, i tłumaczyć, i sprzedawać.
Warto być elastycznym w podejściu pracy?
– Oczywiście, to jest też kwestia czasów. Pokolenia rodziców, dziadków nie wyobrażały sobie takich zmian – ktoś zaczynał pracę w danym zakładzie i spędzał w nim 40 lat do emerytury, mało kto myślał, żeby zmieniać coś po drodze. A teraz jest taka tendencja, że ludzie robią multum rzeczy i wcale nie chcą się wiązać tylko z jedną z nich, wolą mieć przestrzeń, żeby się realizować i robić jedno, drugie, trzecie, czwarte… Uważam, że to wspaniała wartość, że ludzie się nie ograniczają i są bardziej elastyczni w tym, co robią.
Gdyńscy bohaterowie
„Polki i Polacy w pracy” to ponad 80 wywiadów z ludźmi z całej Polski. Jako że autorka jest gdynianką, na stronach jej książki spotkamy też wielu gdynian – zarówno tych z dziada, pradziada, jak i tych, którzy osiedli tu niedawno.
– Jak każdy gdynianin jestem mocnym, lokalnym patriotą i pomysł na to, żeby zostać przewodnikiem po mieście przyszedł mi do głowy zupełnie naturalnie. Od dzieciństwa interesowała mnie historia Gdyni, jakieś jej opuszczone domy, rubieże, doliny, potoki – wszystko to, co jest charakterystyczne dla młodzieży, która lubi szlajać się po wszelkiej maści bunkrach i pustostanach – opowiada autorce Michał Miegoń.
– Gdy skończyłam studia i pracę asystentki na ASP, przez jakiś czas żyłam z malarstwa, potem zajęłam się grafiką komputerową. Nadal rysuję na tablecie, zajmuję się grafiką i ilustracją gazetową, ale teraz gdy zaczynam nowe życie w Gdyni, powoli wracam do malarstwa. Lubię pracować nad kilkoma rzeczami naraz, zmieniać techniki, eksperymentować – zwierza się Marta Frej.
Książkę „Polki i Polacy w pracy” wydało wydawnictwo Kagra. Ukazała się w listopadzie 2021 roku.
Przemysław Kozłowski
UM Gdynia
foto: archiwum autorki